-Cholera! To już tylko nieco ponad tydzień - pomyślałem już któryś raz tego dnia
Nie powiem, cieszyłem się na ślub z moją ukochaną. Sam przecież do niego dążyłem oświadczając się jej i namawiając ją później na wyznaczenie konkretnej daty. Ale im było bliżej ceremonii, tym bardziej miałem tego dość. Tych przygotowań, tej wariacji, ciągłej bieganiny i załatwiania. Masakra! Czasem (w sumie od jakiegoś czasu notorycznie) zastanawiałem się po cholerę nam to wszystko, skoro i bez ślubu jesteśmy szczęśliwi... No, ale powiedziało się A, nadchodzi czas na powiedzenie B.Od wszystkich złych emocji związanych ze ślubem miałem się oderwać już jutro, na moim wieczorze kawalerskim. Niespecjalnie miałem na niego ochotę, szczególnie, że bywałem już na takich imprezach i najczęściej kończyło się to na chlaniu do nieprzytomności, ale nie było wyboru. Moi koledzy, bracia i znajomi narzeczonej nie wybaczyliby mi tego, że nie zrobiłem pożegnalnego wieczoru. Poza tym, Karolina (moja przyszła żona) miała na ten wieczór zaplanowany swój panieński, wiec i tak nie miałbym co ze sobą specjalnie zrobić. Dlatego też w sobotę, na tydzień przed ślubem, zorganizowałem swój wieczór kawalerski.

